los paraísos

29

Oto Christian, twórca krainy, której nadał miano Los Paraísos (tłum. Raje). Istotnie jest to rajski kawałek ziemi. Albo kawałek raju na ziemi, jak kto woli. Jak dostać się do tego raju? To miejsce doczesne. Prowadzi do niego jeden ze zjazdów przy jedynej w okolicy asfaltowej drodze w miejscowości Piedra de los Indios (tłum. Kamień Indian). Jak oznajmia jej nazwa – cała okolica znajduje się na ogromnym głazie, ledwie przykrytym ziemią. O dziwo obradza ona wyjątkowo hojnie.

Kolejna przeprawa na kciuka za nami. W końcu będzie można znów zostawić tobołki i dać spocząć naszym plecom. Jest to możliwe dzięki portalowi HelpX. Pozwala on na ogłaszanie się przez właścicieli gospodarstw, hosteli i innych miejsc, w których potrzebują rąk do pracy. Jest jej zazwyczaj około czterech godzin dziennie, poza jednym dniem w tygodniu. W zamian oferują oni nocleg oraz – w większości przypadków – wyżywienie. Ujmując to prościej, jest to coś na modłę Couchsurfingu, tyle, że z wymianą pracy za jedzenie. Jest to opcja bardzo lukratywna nie tylko dla niskobudżetowych backpackerów plecakonoszy, lecz dla każdego, kto chce poznać tubylców i mieszkać z nimi, zamiast izolować się od nich w pokojach hotelowych. W rzeczywistości możliwość obcowania z nimi stanowi największą zaletę tej taniej formy podróżowania.

14

Przekroczywszy więc most nad strumykiem wkraczamy na nieznane nam jeszcze, a liczące aż trzynaście hektarów włości. Zaraz za bramą, z ciemnej tekstury krzewów wyłania się, niczym niedźwiedź, Sahib, puszysty piechu o dostojnej aparycji.

25

Stoi niczym spetryfikowany mierząc nas mądrym wzrokiem. Jego stoickość utrudnia nam odczytanie tego, jak zapatruje się on na gości. Po chwili dołącza do niego, zwiastując swoje przybycie raźnym szczekaniem, reszta psiej zgrai – czarna Yuma, nieśmiały Chucho i staruszek imieniem Bambi. W tej małej watasze następuje radosne ożywienie i jasnym staje się, że przybysze są przezeń mile widziani.

Przyjmowanie woluntariuszy dla Christiana jest świetnym rozwiązaniem. Na co dzień ten niesamowicie pracowity facet musi zajmować się wszystkim w pojedynkę. Możecie sobie wyobrazić ile pielęgnacji wymaga tak duża połać ziemi wraz ze wszystkim, co się na niej znajduje. Wraz z Christianem mieszkają jego rodzice oraz babcia. Przez większość dnia jest on poza domem. Oddaje się pracy na całego, oczywiście nie licząc sjesty. Wówczas znika i drzemie, lecz tylko dlatego, że od południa do godziny czwartej praca (nie tylko na zewnątrz) jest nieefektywnym katowaniem się.

04

Siedzimy na ganku. Wokół nas przestrzenne podwórze z promenadą gigantycznych palm, których wysokość niemalże przekracza długość całego domu. Nad nami zaś drewniany szkielet tworzący tunel, gęsto opatulony pędami rośliny o egzotycznym kwiecie. Wtem słyszymy dźwięk – z początku niczym brzęczenie szerszenia, a jednak głębsze i o zdecydowanie niższej tonacji. Później zaś jak trzepotanie wprawionych w obroty śmigieł helikoptera, tyle że spokojniejsze. Zaintrygowani podrywamy się i szukamy źródła tego osobliwego dźwięku. To malutkie kolibry, precyzyjnie operując pośród kwiatów, nakłuwają je swoimi cienkimi, szpiczastymi dziobami.

10

Zawisają na chwilę w powietrzu – przystają przy kwiecie, którym są zainteresowane. Potem powtarzają tę samą sekwencję przy innym. I tak przez cały wieczór.

Gospodarz zastawia stół i zaprasza na wspólną kolację za rogiem. Częstuje winem, zagaduje i widać, że nie ukrywa, ani też nie zgrywa zainteresowania rozmową. Nasz hiszpański lekko kulejąc raz na prawą, a raz na lewą nóżkę potrafi się potknąć, ale ostatecznie zawsze się podnosi, otrzepuje z kurzu i idzie dalej puszczając w zapomnienie chwilową niemoc. Nauka na błędach, niewiedzy czy przymusie to najlepsza droga.

Christian przybył tu kilka lat temu prosto z Kolumbii. Trzeba przyznać, że jak na dotychczasowe doświadczenia – to najbardziej klarowny akcent języka hiszpańskiego, jaki słyszeliśmy. Jasnym było też to, że gdy nie znaliśmy bądź nie pamiętaliśmy jakiegoś słowa, to gospodarz z uśmiechem nam je przypomniał.

03

Plan działania opiera się na specjalnym kalendarzu, ściśle skorelowanym z konstelacjami oraz fazami księżyca. Podług jego wskazań – w określonym dniu powinno się zbierać, a w innym sadzić. Gospodarz trzyma się go dość restrykcyjnie. Głowa gospodarza pełna jest różnych szczegółów, zwłaszcza na temat roślin. W znajdującej się salonie jego domu okazałej bibliotece widnieje między innymi ogromna kolekcja literatury ogrodniczej i botanicznej.

21

Życie w raju biegnie nadzwyczaj spokojnie, w każdym z jego różnorodnych zakątków. Z jednej strony rozlega się spora plantacja drzew migdałowych, licząca około tysiąca pieńków. Tam też swój czas spędza parzystokopytna część zwierzyńca – krowa wraz z córką, kulawy koń i jego towarzyszka, para wyluzowanych osłów oraz jeden niemrawy kuc. Większość z tej gromady ma nas gdzieś, poza osłami. Te szare stworzenia, gdy tylko nas zobaczyły próbowały się z nami zakumplować. I to w dość nachalny sposób. Ciekawość tak bardzo ich rozpierała, że póki staliśmy w pobliżu, nie potrafiły odstąpić nam towarzystwa. Nie wiedzieć dlaczego – konie znęcały się nad nimi notorycznie gryząc je w zady. Gdy zaś w pobliżu było jedzenie, sapały głośno i gwałtownie ruszały łbami by odstraszyć swoich kuzynów.

01.JPG

Wszechobecny idylliczny klimat odbija się na faunie i florze które muszą to jakoś odreagować. Ulubioną zabawą psów są więc brutalne zapasy pozbawione jakichkolwiek zasad. Przyciskanie do ziemi, podduszanie i podgryzanie to norma. Najchętniej bawią się w ten sposób Yuma i Chucho. Chcą udowodnić sobie nawzajem kto tu rządzi. Ciężko powiedzieć kto jest zwycięzcą, co chwilę bowiem na glebie znajduje się jeden z nich szaleńczo próbując wydostać się z objęć konkurenta, by w końcu się odgryźć.

Na tę zabawę rzecz jasna Bambi jest już za stary. Postawny Sahib też przeważnie unika udziału w tych szczeniackich przekomarzankach, czasem jednak musi interweniować by przywrócić młodziaków do pionu. Bierze wówczas rozpęd i wbiega w środek kotłowaniny wydobywając z siebie potężny ryk. Wzbudza w psiej młodzieży duży respekt, ta bowiem natychmiast zaprzestaje zabaw.

Tutejszy świat roślin też ma swoich wyjątkowo rozbestwionych reprezentantów. Mnóstwo krzewów i drzew uzbroiło się w grubsze bądź cieńsze kolce. Te drugie potrafią znienacka zadrasnąć człowiekowi skórę, a nawet rozdrapać ją do krwi.

22

Christian jest zdania, że z tutejszą roślinnością nie ma co się patyczkować. Gdy spuści się ją z oka – będzie cicho czyhać na okazję do pozostawienia po sobie śladów we wszystkim, co się napatoczy. Klimat Los Paraísos uspokajająco działa natomiast na koty. Te leniwe stworzenia nie mają ochoty ani na walki, ani na polowania. Zwłaszcza za dnia. Gato Juan i gata María to para leniuchów. Ich delikatne pazurki nie przywykły do ćwiartowania myszy. Służą do wbijania w kanapę przy ziewaniu i przeciąganiu się.

17

Rezydują tu także kury. Ulubioną aktywnością kokoszek było kłócenie się o odpadki z pańskiego stołu i bawienie się w berka, gdy któraś dorwała co lepszy przysmak. Uwielbiały też uciekać ze swojej zagrody. Co prawa nie potrafią latać, lecz nauczyły się  podfruwać i w ten sposób przeskakiwać przez płot. Z racji tego, że mieszkaliśmy przy kurniku – przypadło nam zadanie uganiania się za tymi pierzastymi paskudami. A weź taką złap! Kura niby ma kiepski wzrok, ale to nie ma znaczenia. Gdy zbliżysz się już na metr do gdaki, ta zaczyna puszyć się i przebierać swoimi łapkami, a po chwili daje dyla w najgorsze krzaki, w których jest już nieuchwytna!

 

05

Najmniejsze z mieszkanek ogrodów to pszczoły, bez których całe przedsięwzięcie nie byłoby możliwe.

Owocowy sad sprawia, że okolica jeszcze bardziej przypomina rajski ogród. Możemy do woli częstować się owocami każdego drzewa i nie grozi nam za to wygnanie. Do wyboru są brzoskwinie, śliwki oraz czereśnie. Smak tychże nie pozostawia nic do życzenia. Są jeszcze lepsze od tych, które można dostać w sklepach.

02

Nie ma życia za darmo, nawet w raju! Zadania, które zostały nam przydzielone były zupełnie różnorodne. Zaczęliśmy od zbiorów czosnku, które według wskazań kosmicznego kalendarza powinny nastąpić w środę. Zza ogrodzenia wyłania się Bernardo, brodaty sąsiad – wpada by pogawędzić, a przy okazji pomóc. Odcinamy i rzucamy, odcinamy i rzucamy. Główka za główką ląduje na stosie. Nagle Bernardo pyta nas z poważną miną czy znamy mroczną historię miejsca, w którym śpimy. Rzucamy niepokojące spojrzenia na Christiana, a on odwzajemnia je sardonicznym uśmieszkiem. To chyba specyficzne poczucie humoru. Po dwóch godzinach kilkaset oczyszczonych białych główek spoczywa gotowych do schnięcia. Zapas na cały rok.

Na miejscu czosnku wyrosnąć ma kukurydza. Ziemia wymaga spulchnienia, a słońce zachmurzenia. Obłoki jednakże przez kilka dni nie pojawiają się na niebie nawet w śladowej ilości. Sucha, kamienista ziemia kruszy się pod uderzeniami motyk i nieznacznie nawilża się kroplami potu. Wkrótce tu, w w tych dobrze zaścielonych, podłużnych łożach śpią malutkie ziarna kukurydzy czekając na pobudkę.

Przypadło nam stać się bambusowymi drwalami. Rój wystających z kamienistej ziemi pręgowanych tyczek pełnych cieniutkich wiązkowatych odrostów. Bambus to nadzwyczaj giętka, lekka, a jednocześnie trwała roślina. Przy okazji bardzo ekspansywna – napotykamy cały legion sterczących z ziemi lanc. Mnogość zastosowań bambusa pobudza wyobraźnię. Wiosło, rower, łuk, tutka na strzałki, rurka do pływania pod wodą, a nawet paralotnia- to tylko przykłady rzeczy, które można z niego stworzyć. Bambus pozyskuje się bardzo szybko. Wystarczy bowiem mała, ręczna piłka i kilkanaście sekund, by wyciąć jedną tyczkę. Obróbka bambusa odbywa się za pomocą maczety. Tylko dobre ostrze przesuwane wzdłuż trzonka może sprawnie obrać go z odstających wokół witek.

19

W bambusowym buszu, tuż za głazem coś się rusza. Ma długi ogon, lecz pozbawiony sierści. Jest spore i podłużne. Chwila! W ogóle nie ma sierści i jest ciemnozielone. Kajman?! – to wydaje się najbardziej sensowną odpowiedzią w tej chwili. Ten krokodylek podobno nie jest śmiertelnie niebezpieczny, ale myśl o zaciśnięciu jego zębów na nodze nadal nie brzmi jak przyjazne środowisko pracy. Okazało się, że był to jaszczur, który po prostu wygrzewał swoje łuski na skałkach. Niegroźny dla człowieka amator kurzych jaj.

09

11

12

Słońce nagrzewa głazy wyjątkowo mocno. Do tego stopnia, że nawet po zachodzie słońca są jeszcze ciepłe. Gdy zaś skręci się w inną ścieżkę – natrafi się na El Abuelo (tłum. Dziadek), ogromne i wiekowe drzewo, stanowiące luksusowy apartamentowiec dla wielu okolicznych ptaków. Taki oto park drobnymi etapami tworzony jest w Los Paraísos. Jego rozmiary już są duże i można się w nim zgubić, a jego główny dozorca planuje jego powiększenie. Zdaje się, że niedługo koniecznym będzie sporządzenie mapy po raju i rozdawanie jej nowo przybyłym.

13

Granicę między Los Paraísos  a dwoma innymi działkami stanowi staw. Pewnego razu Christian zabiera nas tam po pracy by wypić z nami piwko. Wyjmuje groźnie wyglądający nóż i siada z nami na brzegu. „Cieszcie się swoim ostatnim piwkiem, chicos…” – zaczyna poważnym tonem -„…tutaj kończy większość nierobotnych wolontariuszy.” Spoglądamy na niego lekko zdziwieni i widzimy jak próbuje powstrzymać śmiech. Idzie mu jednak o tyle nieźle, że ciężko wyczytać jaki jest charakter tegoż prawie-śmiechu.

06

„Woda jest naprawdę przyjemna. Dalej, wykąpmy się!” – zachęca nas zdejmując koszulę. „Szkoda, że nie żyją tu piranie, byłoby łatwiej pozbyć się tego odoru, wiecie…” – mówi cedząc słowa po czym uśmiecha się, wyjmuje cytryny, rozkraja je i rozdaje. Żartowniś!

Możecie się domyślić, jak ciężko było nam uniknąć tej ulotnej myśli, która  – podkręcona w dodatku wyobraźnią – zagościła w naszych głowach. Nieprawdopodobnego czarnego scenariusza, w którym trafiamy do psychopaty szukającego ofiar przez internet i stwarzającego miłe pozory.

07

Dystans dziesięciu kilometrów dzieli Los Paraísos od jednej z największych atrakcji turystycznych Urugwaju – miasta Colonia del Sacramento. Umieszczane jest ono na pierwszym miejscu niemalże każdego przewodnika po tym kraju. Przez jakieś sto pięćdziesiąt lat zmieniało okupanta z portugalskiego na hiszpańskiego i odwrotnie. Widocznie było się o co bić.

 

02

Posiada niewielką zabytkową część ulokowaną zaraz nad brzegiem Rio de la Plata, znajdziemy tu brukowane uliczki, niewielkie chatki w iberyjskim stylu. Poza małą, zatłoczoną starówką na miasto składały się kwadraty, których boki tworzyły ulice, a rogi przecznice.

04.JPG

Prawie wszystkie z nich były obsadzone rozłożystymi platanowcami, co stanowiło świetną okoliczność – zacienione ulice umożliwiały spacery nawet w najgorętszej porze dnia. Z pewnością miejsc tak zabytkowych w Urugwaju nie ma zbyt wielu.

01

Kwitnie tu handel, w tym także uliczny. Na głównej ulicy co kilkanaście metrów spotkać można sprzedawców z rozłożonymi płachtami na chodniku. Większość z nich sprzedaje własnoręcznie wykonane bibeloty – głównie biżuterię. Nie wszyscy z nich cieszą się popularnością, toteż niektórzy chcąc sprowokować do kupna swoich dzieł, zagadują przechodniów. Tak też zagaił do nas nadpobudliwy dziadek, który swoim ubiorem i zachowaniem przypominał bardziej beztroskiego osiemnastolatka.

03

Otóż tak – wszystko co sprzedaje robi w wolnym czasie, a jego motor pozwala mu na sprawne zmienianie miejsc, które w danym czasie zapełnione są potencjalną płynną klientelą. Pyta nas jak jest w Europie – czy można sprzedawać na ulicy bez zabawy w papierologię. Odpowiadamy, że generalnie wymagają zezwoleń. I tu zaczyna się przedstawienie. Nagle zaczyna się słowotok-monolog, z którego zrozumieliśmy tyle, że bałby się przylecieć za ocean, bo zaraz wsadziliby go do ciupy. Pokazuje to bardzo ekspresywnym gestem – ściągając ręce do tyłu udaje, że są skrępowane przez kajdanki, obraca się na pięcie i szybkim krokiem odchodzi od nas by zaraz wybuchnąć szaleńczym śmiechem na modłę Charlesa Mansona!

26

Powrót poprzez plaże Rio de la Plata zapewniał nam nierealnie piękne widoki.

23

Ta płytka i przestrzenna rzeka tworzyła ciągnące się od horyzontu naturalne zwierciadło dla wpadającego w czerwone tony słońca. Zostalibyśmy tam do późna gdyby nie wzmożona aktywność komarów.

Pewnego dnia w trakcie śniadania Christian oznajmia nam, że zginęły jego dwie krowy. Co więcej, że ktoś je ukradł. Podobno to się zdarza. Dodaje, że jeśli faktycznie ktoś je ukradł to już są poćwiartowane. Od poprzedniego wieczora szuka ich po całym Los Paraísos i nie może znaleźć. Przyjeżdżają gliniarze, spisują raporcik i rzucają klasyczne „zobaczymy, co da się z tym zrobić”. Gospodarz nie przewidział, że krowy kierowane instynktem stadnym mogą się nudzić i szukać towarzystwa na sąsiednich pastwiskach. Nazajutrz okazuje się, że ktoś widział je u sąsiada. No to ruszamy – trzyosobowa ekspedycja poszukiwaczy krów. Krnąbrna matka wraz z córką, szczęśliwe z przeprowadzki od koni, osłów i kuca, żują trawę po drugiej stronie strumyczka.

27

Z początku idzie gładko. Christian ma ze sobą niezłe przysmaki, którymi raczy krowią mamę. Łakoma mućka oblizując się ze smakiem podąża za swoim panem. Jej dziecko, niemalże chwytając swą mamusię za ogon, idzie posłusznie w tym samym kierunku. Jednakże w połowie drogi mama nagle zmienia trajektorię i zaczyna uciekać w stronę stada. Komiczny pościg z witkami bambusa i dziwnymi okrzykami czas zacząć. Brakuje tylko muzyki z Benny Hilla. Ostatecznie zdezorientowana krowa daje zapędzić się w róg. W trójkę nacieramy nie pozostawiając jej przestrzeni do ucieczki. Wtem krowa nie znajdując lepszego pomysłu w tej matni szarżuje prosto na L., która w ostatniej chwili odskakuje. Krowa pozostawia za sobą tylko kurz i znów próbuje zlać się z sąsiadkami.

„To robota dla gaucho na koniu – wracamy do domu!” – konstatuje rozczarowany Christian.

Obiady jadaliśmy wspólnie z rodziną gospodarza. Jego niemalże dziewięćdziesięcioletni ojciec, pan Hans, powitał nas jako jeden z pierwszych. Co za człowiek! Młoda dusza w starym ciele. Ono co prawda nie pozwala mu głośno mówić, ani widzieć dalej niż na pół metra, ale staruszek się tym w ogóle nie przejmuje. Zagaduje nas raz po hiszpańsku, a raz po angielsku. Częstuje winem przy każdej okazji. A czasem nawet tańczy do rzewnej melodii akordeonu wydobywającej się z radia. Najlepszy dowód na to, że stan umysłu to najważniejsza rzecz, o jaką człowiek powinien się troszczyć, aż do śmierci.

08

Pan Hans swym cichym, lecz melodyjnym głosem snuje opowieść: „Miewam bardzo piękne sny. Moim ulubionym jest ten, w który latam. Zawsze zaczyna się tak samo – otwieram okiennicę i wznoszę się w powietrze. Doleciałem już do tylu niesamowitych miejsc. Mogę latać całe dnie i całe noce. Nic mnie nie ogranicza. Kluczę między lodowatymi szczytami gór lub lecę nisko nad wzburzonym oceanem stopami muskając wodę. Widzę wszystkie najpiękniejsze miejsca, jakie można sobie wyobrazić. Te podróże są tak wielobarwne i ciekawe. Kiedy tylko zechcę mogę polecieć tam gdzie dusza zapragnie. Dlatego lubię spać – śnię niemalże zawsze. To taka piękna rzecz dla człowieka tak starego jak ja.”

…czas tymczasem płynie, a senior życzy sobie kolejny kieliszek wina…

„Jaką przyjemnością jest państwa gościć! Tacy piękni młodzi ludzie jak państwo dają mi siły, aż zapominam, że jestem stary, ślepy i niedołężny.” – zwraca się do nas z szerokim uśmiechem, a po chwili nostalgicznie spogląda przez okno. Odpowiadamy, że również nam bardzo miło spędzać czas ze starszym człowiekiem, który tak dobrze dogaduje się z młodymi. Tłumaczymy, że A. nie ma już dziadków, a L. pozostało jedynie dwóch. „Ja natomiast nie mam wnuków i nie wiem czy się ich doczekam…” – kontynuuje, a jego niewidome oczy się szklą – „…wy moglibyście nimi być… Hej, mam nadzieję, że zostaniecie tu na święta albo jeszcze dłużej!” – kończy zdanie przerzuciwszy się z języka hiszpańskiego na język angielski i spogląda pytająco na syna. Zdajemy sobie sprawę, że byłoby to nadużycie gościnności, lecz wiemy, że pan Hans pyta szczerze.

Był to nasz przedostatni wieczór w Los Paraísos. Mieliśmy małą ucztę z pizzą w roli głównej. Miała to być uczta pożegnalna, lecz okazało się, że nazajutrz nadchodzi potężna burza. Gęstniejące powietrze i wysoka temperatura powodowała, że insekty zaczęły świrować. Świetliki iskrzyły, komary desperacko szukały krwi, a natarczywe muchy siadały na lepkiej od potu skórze.

28

Kilkukilogramowy kosz śliwek, zebranych z ziemi podsunął nam pomysł uratowania ich przed zgniciem. Powstał więc śliwecznik. Po raz kolejny słyszymy aprobatę w świszczącym głosie pana Hansa, który patrzy w naszą stronę i domyśla się naszych uśmiechów.

To wspaniałe uczucie być ugoszczonym. A na to nie składa się jedynie zapewnienie miejsca do spania, jedzenia, kąpieli. Przede wszystkim chodzi bowiem o niekłamaną, ciepłą relację między gospodarzem a gościem. Takiej doświadczaliśmy nieprzerwanie od pierwszych, aż do ostatnich chwil pobytu w Los Paraisos.

Christian oferuje podwózkę do Colonii. Stamtąd bowiem zamierzamy wyruszać dalej. Ładujemy więc plecaki na pakę jego wozu. Pan Hans stoi przy bramie. Chciał być pewny, że nie przegapi naszego wyjazdu. Obiecujemy mu, że jeszcze kiedyś wrócimy, wiedząc, że nie nadejdzie to szybko. Staruszek każe się uściskać i mówi: „do zobaczenia, wnuki”.

15

1 thoughts on “los paraísos

  1. O właśnie o to chciałam Was prosić – zdjęcia drzew i kaktusów! Liczę na więcej 🙂 Pięknie w tym raju, zajadacie sobie owoce z drzew, a tymczasem mój Króliś przed chwilą pochłonął skorupkę… cebuli!

    Polubienie

Dodaj komentarz